Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co on wiedział i jeszcze o paru rzeczach pozatem, zdjął mię gniew, jakbym go przyłapał na wyłudzaniu czegoś ode mnie pod fałszywym pozorem. Nie powinien był tak wyglądać. Pomyślałem sobie w duchu — no, jeśli człowiek tego rodzaju może na psy zjechać... i zdawało mi się, że ze zmartwienia cisnę na ziemię kapelusz i podepczę go — widziałem raz jak to zrobił szyper włoskiego barku, ponieważ jego cymbał pomocnik poplątał coś z kotwicami, gdy w biegu cumował się do boi kotwicznej na redzie pełnej statków. Zapytywałem siebie, patrząc na pozorną swobodę tego chłopca czy on jest taki ograniczony, czy też zatwardziały? Wydawało się iż za chwilę zacznie pogwizdywać. A zważcie, że zachowanie tamtych dwóch nic a nic mnie nie obchodziło. Ich osoby pasowały jakoś do historii, która była na wszystkich językach i miała się stać przedmiotem urzędowego śledztwa.
— „Ten stary bzik, ten łotr tam na górze nazwał mnie psem“ — rzekł kapitan Patny.
— Nie zdaję sobie sprawy czy mię poznał — myślę że raczej tak, ale w każdym razie nasze spojrzenia się spotkały. Wytrzeszczył na mnie oczy, a ja się uśmiechnąłem: pies był najłagodniejszym z epitetów, które dosięgły mnie przez otwarte okno.
— „Doprawdy?“ — rzekłem, bo dziwnie jakoś język mię świerzbił. Szyper kiwnął głową, przygryzł znów wielki palec, mruknął jakieś przekleństwo; wreszcie podniósł głowę i rzekł, patrząc na mnie z posępną i zażartą bezczelnością:
— „Co mi tam! Pacyfik jest wielki, mój przyjacielu. Choćbyście pękli, nic mi nie zrobicie, przeklęte Angliki; wiem dobrze, gdzie się znajdzie wbród miejsca dla takiego jak ja człowieka; mam dużo znajomych