Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

magicznym pierścieniem widnokręgu. Czar silnego wiatru włada chytrą mocą, która rozprasza białoskrzydłą kompanję statków patrzących w jedną stronę — wszystkich z białemi wstęgami piany kotłującej się pod dziobem. Cisza zbliża tajemniczo okręty, a wiatr je rozdziela.
Im większy okręt, z tem większej odległości można go dostrzec; pierwszą zapowiedzią rozmiarów statku jest jego biały ogrom, w który dmie wiatr. Wyniosłe maszty trzymające w górze białe płótna, rozpostarte jak sidła do chwytania niewidzialnej siły powietrza, wyłaniają się stopniowo z wody, żagiel za żaglem, reja za reją i rosną wciąż, aż wreszcie pod spiętrzoną budową okrętowego mechanizmu dostrzega się nieznaczną, drobną plamkę kadłuba.
Wysokie maszty są słupami utrzymującemi w równowadze płaszczyzny, co — nieruchome i bezgłośne — chwytają z powietrza siłę pędną okrętu, niby dar niebios udzielony łaskawie człowiekowi za jego śmiałość; i tesame wysokie maszty, ogołocone, wyzute z białej swej wspaniałości, chylą się pod gniewem zachmurzonego nieba.
Kiedy się gną w poddaństwie przed szkwałem, smukłe i nagie, wówczas długość ich uzmysławia się najlepiej nawet marynarzowi. Człowiek, który widział swój statek przechylony nadmiernie, zdaje sobie sprawę z niesłychanej wysokości masztów. Te złocone jabłka, które można było widzieć tylko jeśli się zadarło głowę do góry, teraz dostały się niżej w zasięg wzroku, i wydaje się niepodobieństwem aby nie zawadziły aż o skraj widnokręgu. Takie przeżycie daje człowiekowi lepsze pojęcie o wyniosłości masztów niż choćby najczęstsze wspinanie się po wantach. A jednak w moich czasach