Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo byłem ranny w plecy i przez kilka tygodni leczyłem się w szpitalu w Singapurze.
Almayer westchnął.
— Handel fatalnie tu idzie.
— Doprawdy!
— Beznadziejnie!... Widzi pan te gęsi?
Ręką, którą trzymał listy, pokazał mi coś, co wyglądało na ruchomą plamę śniegu pełznącą przez odległą część dziedzińca. Znikła za krzakami.
— Jedyne gęsi na wschodniem wybrzeżu — powiadomił mię niedbale, bez najmniejszej iskierki wiary, nadziei lub dumy. Potem oświadczył z tym samym brakiem ożywienia, że ma zamiar wybrać tłustego ptaka i posłać go nam na statek najpóźniej jutro.
Byłem już uprzedzony o tych hojnych gestach. Almayer ofiarowywał gęś, jakby to było coś nakształt orderu, nadawanego tylko wypróbowanym przyjaciołom domu. Wyobrażałem sobie że ta ceremonja odbywa się z większą pompą. Był to niewątpliwie dar szczególny o licznych i rzadkich zaletach. Z jedynego stada na całem wschodniem wybrzeżu! Almayer nie wyzyskał ani trochę owej uroczystej chwili. Ten człowiek nie umiał chwytać nasuwających mu się sposobności. Mimo to zacząłem mu dziękować.
— Widzi pan — przerwał mi nagle bardzo dziwnym tonem — to jest najgorsze z wszystkiego w tym kraju, że człowiek nie może zrozumieć... że niepodobna zrozumieć... — Głos jego przeszedł w powolny szept. — A kiedy się ma bardzo rozległe interesy... bardzo ważne interesy... — kończył pocichu — w górze rzeki...
Spojrzeliśmy na siebie. Zdziwiłem się gdy Almayer drgnął nagle i wykrzywił się w sposób bardzo dziwaczny.