Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo on tak wygląda — mruknął Almayer za całe usprawiedliwienie.
Słońce pochłonęło mgłę. Z miejsca gdzie siedzieliśmy pod płóciennym dachem na rufie widać było w oddali kuca, przywiązanego przed domem Almayera do jednego ze słupów werandy. Milczeliśmy przez dłuższy czas. Nagle Almayer, robiąc najwidoczniej aluzję do rozmowy w kajucie kapitana, wykrzyknął niespokojnie:
— Doprawdy, nie mam pojęcia co teraz począć!
Kapitan Craig podniósł tylko brwi, patrząc na niego, i wstał z krzesła. Rozproszyliśmy się wszyscy do swych obowiązków, lecz Almayer, tak jak był ubrany w spodnie z kretonu i cienką bawełnianą koszulę, pozostał na pokładzie; wałęsał się przy schodni, jakby się nie mógł zdecydować czy pójść do domu, czy zostać z nami na dobre. Nasi Chińczycy rzucali na niego w przejściu ukośne spojrzenia; młody Ah Sing, nasz starszy steward, najpiękniejszy i najsympatyczniejszy z Chińczyków, pochwycił mój wzrok; kiwnął głową znacząco ku szerokim plecom Almayera. Podszedłem raz do niego w ciągu tego poranka.
— Jakże to, panie Almayer — rzekłem swobodnie — pan jeszcze nie zaczął czytać swoich listów.
Przywieźliśmy mu pocztę, i odkąd wstaliśmy od stołu, trzymał w ręku paczkę listów. Spojrzał na nie w chwili gdym mówił; wyglądało na to że otworzy palce i wszystkie listy spadną za burtę. Zdaje się iż miał pokusę to zrobić. Nie zapomnę nigdy tego człowieka bojącego się swoich listów.
— Dawno pan już wyjechał z Europy? — zapytał.
— Niebardzo dawno. Niecałe osiem miesięcy — odrzekłem. — Musiałem opuścić statek w Samarangu,