Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nął za całą odpowiedź i patrzył znów na swoje nogi. Usiłowałem nawiązać z nim kontakt w inny sposób.
— Czy pan się nie boi — rzekłem — dostać zapalenia płuc albo bronchitu, spacerując w jednej koszuli wśród takiej mokrej mgły?
Nie udało mi się go ułagodzić zainteresowaniem dla jego zdrowia.
— Niema strachu, — zabrzmiała posępna odpowiedź, jakby chciał dać do zrozumienia, że nawet ta droga ucieczki od niełaskawego losu jest dla niego zamknięta.
— Ja właśnie przyszedłem... — mruknął po chwili.
— No więc, ponieważ pan przyszedł, odstawię natychmiast na ląd pańskiego kuca i będzie go pan mógł zabrać do domu. On mi tu zawadza.
Almayer wydawał się zwątpiały. Natarłem na niego znowu:
— Poprostu podniosę go windą i postawię tuż przed panem na pomoście. Stokroć wolę załatwić się z tem przed otwarciem luk. To małe licho jeszcze mi skoczy do ładowni albo zrobi jakiego innego psikusa.
— A jest postronek? — zapytał Almayer.
— Tak, naturalnie że jest postronek. — I nie czekając dłużej, wychyliłem się za poręcz mostka.
— Serangu, proszę odstawić na pomost kuca tuana Almayera.
Kucharz zamknął śpiesznie drzwi od kambuza i w chwilę potem wielka kotłowanina zaczęła się na pokładzie. Kucyk wierzgał z niesłychaną energją, majtkowie rozskakiwali się raz po raz, serang wydawał rozkazy głuchym głosem. Nagle kucyk skoczył na przednią lukę. Jego małe kopytka wytupywały z piekielnym hałasem; wierzgał i stawał dęba. Zwichrzona grzywa