Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzebny, ponieważ z całą pewnością Almayer jeździć na nim nie mógł; ale to maluje tego człowieka, jego ambicję, dążenie do wspaniałości; sprowadził sobie kuca, gdy tymczasem w całej osadzie, której dzień w dzień groził bezsilną pięścią, była tylko jedna ścieżka dostępna dla konnej jazdy, długa conajwyżej na trzysta metrów i otoczona setkami kwadratowych mil dziewiczego lasu. Ale kto wie? sprowadzenie tego kucyka z Bali było może częścią jakiegoś głębokiego planu, jakiejś dyplomatycznej kombinacji, czy intrygi rokującej najlepsze nadzieje. Z Almayerem nie można było nic wiedzieć. Stosował swoje postępowanie do przyczyn głęboko ukrytych, do niewiarygodnych przypuszczeń, i to sprawiało że jego logika była nieprzenikniona dla ludzi rozsądnych. O tem wszystkiem dowiedziałem się później. Więc owego ranka, widząc postać w pidżamie poruszającą się wśród mgły, powiedziałem sobie: „Aha, to on“.
Podszedł bardzo blisko do statku i podniósł znużoną twarz, okrągłą i płaską, o czarnym loku spadającym na czoło i ociężałem, zgryzionem spojrzeniu.
— Dzieńdobry.
— Dzieńdobry.
Popatrzył na mnie uważnie; byłem nowym przybyszem, gdyż zastąpiłem właśnie pierwszego oficera, do którego Almayer już się przyzwyczaił; sądzę że ta nowość — jak wogóle wszystkie wydarzenia — natchnęła go głęboką nieufnością.
— Nie spodziewałem się was przed wieczorem — zauważył podejrzliwie.
Nie wiem jakie mógł mieć przyczyny do zmartwienia, ale wyglądał na zmartwionego. Zadałem sobie trud aby mu wyjaśnić, że ponieważ odszukaliśmy