Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mają tajemniczy jakiś powab, słodycz pełną czaru. Gra opalowych mgieł powtarzała się często na Bessborough Gardens z powodu bliskości rzeki.
Nie wiem dlaczego upamiętniła mi się tak wyraźnie właśnie owego dnia — chyba z tego powodu że stałem długi czas, patrząc przez okno, choć córka gospodyni już uniosła swój łup złożony z filiżanek i talerzyków. Słyszałem jak postawiła tacę na ziemi w korytarzu i zamknęła nareszcie drzwi, a jednak stałem wciąż tyłem do pokoju i paliłem. Jasne jak słońce, że nie śpieszyło mi się dać nurka w literacki żywot, jeśli można określić tę pierwszą próbę jako danie nurka. Całem jestestwem byłem pogrążony w rozleniwieniu właściwem marynarzowi oddalonemu od morza, tej widowni nie kończącej się nigdy pracy i bezustannego obowiązku. Nic nie dorównywa owemu rozleniwieniu, kiedy marynarz podda mu się całkowicie, rozkoszując się poczuciem zupełnej nieodpowiedzialności. Pewno nie myślałem wówczas o niczem, ale jest to tylko wrażenie, w które trudno mi dziś uwierzyć z tej odległości czasu. Lecz jestem przekonany, że ani mi się śniło o pisaniu powieści, choć możliwe jest i prawdopodobne iż myślałem o człowieku nazwiskiem Almayer.
Widziałem go po raz pierwszy mniej więcej cztery lata przedtem z mostka parowca, przycumowanego do koślawego małego pomostu na borneańskiej rzece, w odległości około czterdziestu mil od jej ujścia. Działo się to bardzo wczesnym rankiem; lekka mgła opalizowała jak na Bessborough Gardens, ale bez ognistych błysków londyńskiego słońca, przeglądającego się w dachach i rurach od kominów; zanosiło się na to, że mgła się przemieni niebawem w wełniste opary. Prócz