Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

telnego rycerza padło w związku z mem szaleństwem — jak niektórzy określali mój zamiar, mówiąc mi to w oczy. Niestety! Nie uważam abym miał wówczas z czego być dumny. Nie było we mnie materjału, z którego powstają opiekunowie opuszczonych dziewic, prostujący ścieżki tego świata — a mój nauczyciel mógł o tem wiedzieć najlepiej. To też wyższy był w swem oburzeniu od golibrody i księdza, gdy cisnął mi jako wyrzut czczone imię.
Szedłem za nim przez całych pięć minut; wreszcie stanął, ale się nie obejrzał. Cienie odległych szczytów wydłużyły się nad Furca Pass. Kiedy się z nim zrównałem, zwrócił się do mnie i — mając jak na dłoni Finster Aarhorn z orszakiem olbrzymich braci, wznoszących potworne głowy na tle wspaniałego nieba — położył mi serdecznie rękę na ramieniu.
— No! Dosyć. Nie będzie już o tem mowy.
I rzeczywiście nie było już między nami mowy o tajemniczem mem powołaniu. I wogóle nigdzie i z nikim nie było już o tem mowy. Zaczęliśmy schodzić z Furca Pass, rozmawiając wesoło. W jedenaście lat później co do miesiąca, stałem na Tower Hill, na schodach doku Św. Katarzyny, jako kapitan brytyjskiej marynarki handlowej. Ale człowiek, który na przełęczy Furca Pass położył mi rękę na ramieniu, już nie żył.
W tym samym roku naszej podróży zdobył doktorat na wydziale filozoficznym — i dopiero wtedy ujawniło się prawdziwe jego powołanie. Poszedł za niem, wstępując odrazu na czteroletni kurs medycznego wydziału. Nadszedł dzień, kiedy na pokładzie statku zakotwiczonego w Kalkucie otworzyłem list, donoszący mi o kresie życia godnego zazdrości. Nauczy-