Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powierzono mu poufną misję aby wybił mi z głowy romantyczne szaleństwo. Ten plan był świetnie obmyślony, ponieważ ani mój nauczyciel ani ja nigdyśmy w życiu morza nie widzieli. Miało to nastąpić niebawem w Wenecji na wybrzeżu Lido. Tymczasem nauczyciel mój wziął tak bardzo swą misję do serca, że poczułem się zmiażdżony jego argumentami zanim jeszcze dosięgliśmy Zurichu. Przekonywał mię i w kolei, i w czasie jazdy parowcem po jeziorach, zatruł mi nawet obowiązkowy wschód słońca na Righi — słowo daję! O przywiązaniu nauczyciela do niegodnego ucznia niepodobna było wątpić. Dowiódł go już wcześniej podczas dwóch lat nieustannej i trudnej pieczy. Nie mogłem go nienawidzieć. Ale powolutku kruszył mój opór, a gdy zaczął dowodzić na przełęczy Furca Pass, był już bliżej celu niżeśmy obaj myśleli. Przysłuchiwałem mu się w rozpaczliwem milczeniu, czując że to upragnione, niedościgłe widmo morza, o którem śniłem, wymyka się z bezsilnego uchwytu mej woli.
Zapalony stary Anglik nas minął — a nauczyciel mój w dalszym ciągu dowodził. Jakiejże nagrody dla ambicji, honoru lub też sumienia mógłbym się spodziewać u końca swych dni po takiem życiu? Pytanie, na które niema odpowiedzi. Ale już się nie czułem zmiażdżony. Nasze oczy spotkały się i prawdziwe wzruszenie odmalowało się i w jego wzroku, i w moim. Spór nagle się skończył. Nauczyciel mój wziął do ręki plecak i dźwignął się na nogi.
— Jesteś niepoprawnym, beznadziejnym Don Kichotem! Ni mniej ni więcej.
Byłem zdziwiony. Miałem wówczas dopiero lat piętnaście i nie widziałem co on chce właściwie powiedzieć. Ale pochlebiło mi niejasno, że imię nieśmier-