Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wędrówki, znaleźliśmy się za Hospenthalem. Ale nie wówczas usłyszałem ową uwagę; wśród cienia głębokiego wąwozu byliśmy dość daleko od ludzkich siedzib i myśli nasze zaprzątała nietyle etyka postępowania, co prostszy dylemat jak znaleźć schronienie i posiłek. Zdawało się że nic podobnego niema w pobliżu i myśleliśmy już o zawróceniu z drogi, gdy nagle natknęliśmy się za zakrętem na budynek wyglądający upiornie w półmroku.
Prowadzono wówczas roboty przy tunelu Św. Gotarda i wspaniałe to podziemne przedsięwzięcie przyczyniło się bezpośrednio do tego, że ów nieoczekiwany budynek stał tam samotnie u stóp góry. Długi choć wcale nie obszerny, niski, zbudowany z belek, bez żadnych ozdób, przypominał barak; białe okienne ramy znajdowały się na jednej płaszczyźnie z żółtą ścianą pospolitego frontu. A jednak był to hotel; miał nawet jakąś nazwę, którą zapomniałem. Lecz przy skromnych jego drzwiach nie stał wygalonowany szwajcar. Nieładna, krzepka służąca odpowiedziała na nasze pytania, poczem ukazało się dwoje właścicieli hotelu, mężczyzna i kobieta. Nie spodziewano się widać podróżnych i może wcale ich nie pożądano w tej dziwacznej gospodzie, której surowy styl przypominał dom, wznoszący się na nieżeglownym kadłubie arki Noego, zabawki posiadanej przez wszystkie dzieci europejskie. Tylko że dach owej gospody nie poruszał się na zawiasach i nie nakrywał wnętrza pełnego aż po brzegi zwierząt wyciosanych niezgrabnie z drzewa i pomalowanych. Nawet żywych zwierząt zwanych turystami nigdzie się nie dostrzegało. Dano nam coś do jedzenia w długim, wąskim pokoju, u końca długiego, wąskiego stołu; spojrzałem nań zmęczony sennym wzrokiem i wydało