Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzaju książki prowadzonej przeze mnie starannie, a mianowicie do dziennika okrętowego. Odwróciłem się od biurka. Ale nawet i wtedy Jacques wcale się nie odezwał.
— No więc co pan mi powie? — rzekłem wreszcie. — Czy warto kończyć? — Moje pytanie wyrażało ściśle to co myślałem.
— Bezwzględnie — odrzekł swym spokojnym, nieco zachrypłym głosem i zlekka zakaszlał.
— Czy pana to zajęło? — pytałem dalej prawie szeptem.
— I bardzo!
Nastało milczenie; przechylałem się wciąż instynktownie w takt gwałtownych chybotów statku, a Jacques wyciągnął się jak długi na kanapie. Zasłona u mego łóżka kołysała się tam i z powrotem jak punka, lampa u grodzi zataczała kręgi na kółkach, a od czasu do czasu drzwi kajuty zgrzytały lekko pod uderzeniami wiatru. Znajdowaliśmy się pod czterdziestym stopniem szerokości południowej, w pobliżu południka Greenwich — o ile pamiętam — w chwili gdy odbywał się ten spokojny obrządek wskrzeszenia Almayera i Niny. Wśród przeciągłego milczenia przyszło mi na myśl, że w tem opowiadaniu — tak jak się wówczas przedstawiało — zamieściłem dużo swych wspomnień. Czy akcja jest zrozumiała, pytałem siebie, jakby pisarz powieści już się był urodził w ciele marynarza. Lecz z pokładu doszedł mnie gwizdek oficera służbowego; nadstawiłem ucha aby pochwycić rozkaz, który miał nastąpić po tem zwróceniu uwagi. Dosłyszałem słaby, rozkazujący okrzyk: „Brasuj reje!“ „Aha!“ pomyślałem sobie, „zbliża się wiatr od zachodu“. Potem zwróciłem się do mego pierwszego czytelnika, który, niestety, miał żyć zbyt krótko by doczekać końca powieści.