Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wydarzyła się rzecz dziwnie nieprawdopodobna na szerokich morzach — i to ich zbudziło z letargu.
Jak to powiedział Novalis? „Przekonania moje zyskują niewątpliwie na głębi z chwilą, gdy w nie inna dusza uwierzy“. A czemże jest powieść, jeśli nie przekonaniem o istnieniu naszych bliźnich, przekonaniem tak głębokiem, że przybiera kształt urojonego życia przejrzystszego od rzeczywistości, w którem zestawienie wybranych epizodów góruje prawdopodobieństwem nad pewną siebie, popartą dokumentami historją. Opatrzność, co wyratowała mój rękopis z bystrych nurtów Konga, podsunęła go przyjaznej duszy daleko na pełnem morzu. Byłaby to z mej strony czarna niewdzięczność, gdybym kiedykolwiek zapomniał bladą, zapadłą twarz i głęboko osadzone, ciemne oczy młodego studenta z Cambridge („pasażera dla celów zdrowotnych“ na samym statku Torrens płynącym do Australji), który był pierwszym czytelnikiem „Szaleństwa Almayera“ — pierwszym czytelnikiem jakiego wogóle miałem. „Czy bardzoby to pana znudziło, gdybym panu dał do przeczytania rękopis napisany takim charakterem jak mój?“ — zapytałem pod wpływem nagłego porywu, przy końcu dość długiej rozmowy, której przedmiotem była „Historja“ Gibbona. Jacques (tak się student nazywał) przyniósł mi był książkę z własnego podróżnego zapasu i siedział u mnie w kajucie podczas pewnej burzliwej psiej wachty.
— Ani trochę — odrzekł uprzejmym jak zawsze tonem i uśmiechnął się leciutko. Gdy wyciągnąłem szufladę, pobudzona jego ciekawość nadała mu baczny wyraz. Ciekaw jestem, czego się spodziewał. Może poematu? Niepodobna już dziś tego odgadnąć. Nie był to człowiek zimny, raczej spokojny, a co więcej zga-