Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 377.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan!.. Jakże to jest możliwem?
— Łatwo pani pytać! Jednak zdaje mi się, że nie powiedziałem tego matce pani przez ostrożność. Mogłem też zapewnić ją, że w ostatniej rozmowie, jaką prowadził jako człowiek wolny, wspominał was obie!...
— Tę ostatnią rozmowę prowadził z panem — przerwała mu głębokim, wzruszającym głosem. — Kiedyś, musi pan...
— Tak, ze mną. O pani powiedział, że ma pani ufne oczy. I nie wiem dlaczego, nie mogłem zapomnieć tych słów. One znaczyły, że niema w pani ani fałszu, ani obłudy, ani podejrzliwości, niczego, co mogłoby dać pani pojęcie o żyjącem, działającem, mówiącem kłamstwie, gdyby ono kiedykolwiek zaszło pani drogę. Że wskutek tego jest pani przeznaczoną na ofiarę... Ha! co za szatański podszept!
Konwulsyjne, niepohamowane brzmienie tych słów ostatnich dowodziło, jak kruche było jego panowanie nad sobą. Był jak człowiek, który drwi sobie z własnego odurzenia w miejscach niebezpiecznych i nagle chwieje się nad samą krawędzią przepaści. Panna Haldin przycisnęła rękę do piersi. Upuszczony czarny welon leżał pomiędzy nimi na podłodze. Jej ruch oprzytomnił go. Patrzył z natężeniem na jej rękę aż opadła zwolna, poczem podniósł oczy na jej twarz. Ale nie dał jej przyjść do słowa.
— Nie? Nie rozumie pani? To bardzo dobrze. — Cudem woli odzyskał spokój. — Więc rozmawiała pani z Zofją Antonowną?
— Tak. Zofja Antonowną powiedziała mi... — Panna Haldin urwała, a coraz większe zdumienie malowało się w jej szeroko otwartych oczach.
— Hm! To jest szanowny wróg — mruknął, jak gdyby był sam.