Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 373.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu zagranicą, gdzie pani jest, a potem niech pani spojrzy tam, do kraju, skąd pani przybyła.
— Trzeba patrzeć poza teraźniejszość — szepnęła.
— Ślepy to najlepiej potrafi. Ale ja, na nieszczęście, urodziłem się widzącym. I gdyby pani mogła wiedzieć, na jakie dziwne rzeczy patrzyłem! Na jakie zdumiewające i niespodziewane zjawy!... Ale poco mówić o tem wszystkiem?
— Przeciwnie; ja chcę mówić o tem wszystkiem z panem — zaprzeczyła z pogodną powagą. Nie zrażało jej ponure usposobienie przyjaciela brata; jak gdyby ta jego gorycz, ten gniew hamowany były oznakami prawości. Widziała, że nie był jednostką przeciętną i może nie chciała aby był innym, niż takim właśnie, jakim ukazywał się jej ufnym oczom.
— Tak, z panem — powtórzyła nalegająco. — Z panem bardziej niż z jakimkolwiek Rosjaninem na całym świecie.
Lekki uśmiech zaigrał przelotnie na jej ustach.
— Pod pewnym względem jestem jak moja biedna matka. Ja również nie mogę wyrzec się naszego ukochanego zmarłego, który — nie zapominaj pan — był dla nas wszystkiem. Nie chcę nadużywać pańskiego współczucia, ale musi pan zrozumieć, że w panu jedynie możemy znaleźć to, co pozostało z jego szlachetnej duszy.
Patrzyłem na niego. Ani jeden muskuł nie drgnął mu w twarzy. A jednak nawet i wtedy nie posądziłem go o nieczułość. Był to raczej rodzaj zadumy ekstatycznej. Poczem poruszył się zlekka.
— Odchodzi pan, Cyrylu Sidorowiczu? — zapytała.
— Ja? Czy odchodzę? Gdzie? Ach! tak; ale muszę wprzód opowiedzieć pani.