Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 360.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mogłabym wpaść na chwilę i zajrzeć do mamy. Nie byłoby to bardzo z drogi.
Odwiodłem ją od tego zamiaru. Jeżeli pani Haldin rzeczywiście spodziewała się ujrzeć Razumowa tego wieczora, byłoby nierozsądkiem pokazywać się bez niego. Im wcześniej przydybiemy młodzieńca i przyprowadzimy go dla uspokojenia wzburzonej matki, tem lepiej. Przystała na mój pogląd i przeszliśmy naukos plac Teatralny, błękitnoszary w świetle elektrycznem od kamiennych flizów, z samotnym, całkiem czarnym konnym posągiem pośrodku.
Na ulicy Carouge znaleźliśmy się w uboższej dzielnicy, dochodzączej do krańców miasta. Wysokie, nowe domy wznosiły się, poprzegradzane pustemi placami. Na rogu bocznej uliczki ostre światło świeżo wybielonego sklepu padało wachlarzowato przez szerokie wejście. Zdaleka można było dostrzec jego wewnętrzną ścianę z dosyć skąpo zastawionemi półkami i ladę sklepową, pomalowaną brunatno. To był ów dom. Zbliżywszy się wzdłuż parkanu z desek pomazanych smołą, zobaczyliśmy wąską, bladą powierzchnię ściętego kąta: pięć pojedynczych okien, jedno nad drugiem, bez żadnego światła, uwieńczonych padającym na nie głębokim cieniem spadzistego dachu.
— Musimy zapytać w sklepie — zakomenderowała panna Haldin.
Chudy o nikłym zaroście mężczyzna, w brudnawym, białym kołnierzyku i prążkowanym krawacie, położył dziennik i, wychyliwszy się poufale na obu łokciach poza pustą ladę, odpowiedział, że pan, o którego pytam, jest istotnie jego lokatorem z trzeciego piętra, w obecnej jednak chwili niema go w domu.
— W obecnej chwili — powtórzyłem, spojrzawszy na pannę Haldin. — Czy to ma znaczyć, że pan spodziewa się