Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 326.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żeby sobie poszli do djabła. Raz pewien żonaty profesor, u którego bywał dawniej, zagadnął go w przejściu:
— Czem się to dzieje, Cyrylu Sidorowiczu, że nie widujemy teraz pana na naszych środach?
Razumow na ten dowód uprzejmości odburknął tak gburowato, że profesor z wielkiego zdumienia nie obraził się nawet.
Wszystko to było okropne; a przyczyną wszystkiego był Haldin; zawsze Haldin — jedynie Haldin — wszędzie Haldin, widmo moralne, stokroć wyraźniejsze niż widome zjawianie się zmarłego. I tylko w tym pokoju, do którego ten człowiek zabłądził w drodze od zbrodni ku śmierci, widmo to zdawało się tracić swą władzę prześladowczą. Tutaj Razumow był górą w spokojnem poczuciu swej wyższości. Często, wieczorem, gdy naprawiony zegarek tykał słabo na stole obok lampy, Razumow podnosił głowę z nad pisania i spoglądał na łóżko z wyrazem beznamiętnej uwagi. Ale nic się nie pokazywało. W gruncie rzeczy nie przypuszczał nigdy, żeby się coś mogło pokazać. Po chwili wzruszał zlekka ramionami i pochylał się nad robotą. Bo zabrał się do pracy zpoczątku z pewnem powodzeniem. Jego niechęć do porzucania tego miejsca, gdzie się czuł bezpiecznym od Haldina, tak wzrosła, że wkońcu przestał zupełnie wychodzić. Od wczesnego ranka do późnej nocy pisał i pisał, blisko przez tydzień, nie patrząc na godzinę, a tylko rzucając się na łóżko wtedy dopiero, kiedy mu się oczy zaczynały kleić.
Aż pewnego dnia spojrzał przypadkiem na zegarek i zwolna odłożył pióro.
„O tej właśnie godzinie“ pomyślał, „on się tu wśliznął niepostrzeżenie podczas mojej nieobecności. A tam siedział spokojnie, jak mysz, może na tem samem krześle“.