Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 276.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nas podejrzewać o jakieś niedozwolone konszachty tu, pod tą bramą?
— Nie, nie lękam się. Żadne podejrzenia nie mogą pana dosięgnąć, gdy jesteś ze mną, mój drogi młodzieńcze. — Żartobliwy blask w jej czarnych oczach zniknął.
— Piotr Iwanowicz ufa mi — ciągnęła dalej z rodzajem surowej powagi. — Zasięga mojej rady. W wielu ważnych sprawach jestem jego prawą ręką... To pana bawi — co? Może pan myśli, że się przechwalam?
— Boże uchowaj. Mówiłem sobie tylko, że Piotr Iwanowicz rozwiązał kwestję kobiecą do gruntu, o ile się zdaje.
Ale jeszcze nie skończył, gdy pożałował i tych słów i tonu, jakim je wypowiedział. Przez cały dzień mówił wręcz przeciwne rzeczy, niż było trzeba. To było głupie; gorzej niż głupie. Było to słabością. Jakaś chorobliwa przekora obezwładniła jego wolę. Czy w taki sposób należało rozmawiać z tą kobietą, której odezwania się zdawały się być zapowiedzią przyszłych wynurzeń, która niewątpliwie posiadała duży zasób tajemniczych wiadomości i musiała być bardzo wpływową. Poco było ją zrażać temi głupiemi drwinami? Ale ona nie zdawała się być wrogo usposobioną. W głosie jej nie było gniewu. Brzmiało w nim tylko jakieś dziwne zastanowienie.
— Niewiadomo co myśleć o panu, panie Razumow. Musiał pan zgryźć coś bardzo gorzkiego w kołysce.
Spojrzał na nią zukosa.
— Hm! Coś bardzo gorzkiego. To tłumaczy wiele — zamruczał. — Tylko to było znacznie później. A pani, Zofjo Antonówno, nie bierze tego pod uwagę, że mamy wspólną kołyskę?
Kobieta, której imię zmusił się nareszcie wymówić (do-