Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 271.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Razumowa. — I dlaczego — pytam? Poprostu dlatego, że go w jego utartych pojęciach zadraśnięto, w pewnych maleńkich, męskich przyzwyczajeniach. Myślałby kto, że to jeden z tych nerwowców, którzy źle kończą. A jednak — ciągnęła dalej po chwili milczenia, zmieniając sposób odzywania się do Razumowa — a jednak właśnie teraz dowiedziałam się czegoś, co mnie przekonywa, że ma pan Cyrylu Sidorowiczu, silny charakter. Taki doprawdy silny charakter.
Tajemnicza stanowczość tego twierdzenia zwróciła uwagę Razumowa. Oczy ich spotkały się. On odwrócił wzrok i przez zardzewiałe pręty bramy patrzył na czystą, szeroką drogę, ocienioną liściastemi drzewami. Tramwaj elektryczny, zupełnie pusty, biegł wzdłuż alei metalicznym chrzęstem. Razumowowi wydało się, że dałby wszystko, żeby mógł siedzieć sam w tym tramwaju. Był niewysłowienie znużony; znużony aż do najmniejszego atomu swego ciała, ale miał powody, dla których nie chciał pierwszy przerywać rozmowy. W każdej chwili w pełnej urojeń, występnej paplaninie rewolucjonistów jakieś ważkie słowo wpaść mu mogło w ucho, — z jej ust, z czyichkolwiek ust. Dopóki tylko potrafi zachować trzeźwość umysłu i powściągać rozdrażnienie, nie miał się czego obawiać. Jedynym warunkiem powodzenia i bezpieczeństwa była nie dająca się pokonać siła woli — mówił sobie.
Ale mimo to pragnął co najprędzej znaleźć się za bramą, jak gdyby był rzeczywiście więźniem w tem środowisku spisków rewolucyjnych, w tym domu głupoty, ślepoty, niegodziwości i zbrodni. W milczeniu pozwalał swemu zranionemu duchowi pławić się w poczuciu umysłowego i duchowego odosobnienia. Nie uśmiechnął się nawet, gdy usłyszał kobietę w karmazynowej bluzce powtarzającą: