Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 261.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miała na sobie to samo ubranie, w jakiem ją po raz pierwszy zobaczył. Po karmazynowej jedwabnej bluzce można ją było poznać zdaleka. Do tego krótka, bronzowa spódnica i skórzany pasek. Płeć miała koloru kawy z mlekiem, ale bardzo jasnej; oczy były czarne i błyszczące, kibić prosta jak trzcina. Podniszczony, z ciemnego sukna tyrolskiego kapelusz leżał na jej gęstych, luźno upiętych, prawie białych włosach. Wyraz jej twarzy był skupiony i poważny; tak poważny, że Razumow, zbliżywszy się, uczuł się prawie zmuszonym do uśmiechu. Powitała go miękkim uściskiem ręki.
— Jakto? odchodzi pan! — zawołała. — Jakże to, Razumowie?
— Odchodzę, bo nie proszono mnie, abym został — odpowiedział Razumow, odwzajemniając jej powitalny uścisk dłoni ze znacznie mniejszą siłą.
Przekrzywiła głowę na bok, jak ktoś, kto zrozumiał. Tymczasem oczy Razumowa podążyły za idącymi trawnikiem mężczyznami. Przecinali murawę naukos, bez pośpiechu. Niższy z nich był zapięty w wąski paltot z jakiegoś cienkiego, popielatego materjału, sięgający mu prawie do pięt. Jego towarzysz, znacznie wyższy i barczystszy, ubrany był w krótką, obcisłą marynarkę i również obcisłe spodnie, wsunięte w zniszczone buty z cholewami.
Kobieta, która oddaliła ich, zapewne, żeby się nie zetknęli z Razumowem, rzekła spokojnym głosem:
— Musiałam przyjechać z Zurychu umyślnie, aby spotkać tych dwóch na stacji i przyprowadzić ich tu do Piotra Iwanowicza.
— Ach! tak — rzekł Razumow, bardzo niezadowolony z tej rozmowy. — Z Zurychu, oczywiście... A ci dwaj przyjechali — —