Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 230.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Razumow wstrząsnął głową.
— Tak, legalnie nie mam prawa do tego „otczestwa“, jakiem mnie pan łaskawie obdarzasz — ale cóż stąd? Nie mam ojca. Tem lepiej. Ale powiem panu, że dziadek mojej matki był chłopem — niewolnikiem. Widzisz, pan, jak bardzo jestem jednym z was. Nie żądam, żeby się kto do mnie przyznawał. Ale Rosja nie może się mnie wyrzec. Nie może.
Uderzył się pięścią w piersi.
— Ja jestem nią!
Piotr Iwanowicz postępował w dalszym ciągu zwolna, ze zwieszoną głową. Razumow szedł za nim, zły sam na siebie. Niepotrzebnie się z tem wyrywał. Wszelka szczerość była nieroztropną. A jednak — myślał z rozpaczą — niepodobieństwem było mijać się wciąż z prawdą. Piotr Iwanowicz, dumający za swemi ciemnemi szkłami, stał mu się nagle tak wstrętnym, że gdyby był miał nóż, byłby go pchnął nietylko bez skrupułu, ale z jakiemś straszliwem, pełnem triumfu zadowoleniem. Wyobraźnia wbrew jego woli krążyła dokoła tej okropności. Było z nim tak, jak gdyby tracił zmysły.
— Nikt nie posądziłby mnie o to — powtarzał sobie. — Nikt — mógłbym wyjść przez furtkę w tylnym parkanie, którą tu widzę. Nic łatwiejszego niż wyrwać tę lichą kłódkę. Nikt w domu zdaje się nie wiedzieć, że on tu jest ze mną. Ach!... tak. Kapelusz. Te baby zobaczyłyby wnet kapelusz, który zostawił w sieni. Poszłyby go szukać i znalazłyby go martwym na mokrej trawie. Ale ja byłbym już wtedy daleko i nikt nigdy... Wielki Boże, czy ja zwarjowałem? — pomyślał z trwogą.
A tymczasem wielki człowiek pomrukiwał w zamyśleniu: