Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nic nie odpowiedział. Dopiero gdy wyszliśmy za bramę, usłyszałem znowu jego głos.
— Poszedłbym z panem kawałek.
Nie widziałem powodu, dla którego powinienbym być specjalnie uprzejmym, aczkolwiek przyznać muszę, że ten zagadkowy młodzieniec bardziej mi się podobał, niż jego sławny rodak, wielki Piotr Iwanowicz.
— Idę na dworzec najkrótszą drogą. Oczekuję kogoś z Anglji — odrzekłem sucho za całą odpowiedź na tę nieoczekiwaną propozycję. Spodziewałem się, że coś usłyszę. Gdyśmy stali na kamiennym bezpieczniku, czekając na przejście tramwaju, Razumow zauważył posępnie:
— Podobało mi się to, co pan powiedział.
— Czy tak?
Zeszliśmy razem na jezdnię.
— Cała rzecz w tem — ciągnął dalej, — żeby zrozumieć dokładnie naturę tego przekleństwa.
— Myślę, że to nie jest tak bardzo trudne.
— I ja również — przytaknął, a ta jego gotowość nie uczyniła go, rzecz dziwna, ani trochę mniej zagadkowym.
— Przekleństwo to zły znak — spróbowałem znowu, — a najważniejszą rzeczą byłoby znaleźć sposób zniweczenia go.
— Tak. Znaleźć sposób.
Było to również przytaknięciem, ale powiedział to tak, jak gdyby myślał o czem innem. Przeszliśmy ukośnie otwartą przestrzeń przed teatrem i zaczęliśmy iść nieco wdół szeroką, mało uczęszczaną ulicą w kierunku jednego z mniejszych mostów. Razumow szedł przy mnie, milcząc przez dłuższy czas.
— Pan nie zamierza opuścić Genewy wprędce? — zapytałem.