Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 212.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemu przepraszać? Nikt przecież nie chodzi spać przed nocą. A pan mnie wcale nie zatrzymywał. Mogłem odejść każdej chwili:
Nie chciałem się obrazić.
— Rad jestem, że mogłem pana zainteresować dostatecznie — rzekłem spokojnie. — Nie jest to bynajmniej moją zasługą; najprostszy wzgląd na matkę pańskiego przyjaciela wystarczył... Co się tyczy panny Haldin, była ona w pewnym czasie skłonną myśleć, że brat jej padł ofiarą zdrady.
Ku memu wielkiemu zdumieniu Razumow usiadł raptownie.
— Zdrady — wyszeptał, jak gdyby nie zrozumiał lub nie chciał wierzyć własnym uszom.
— Jakaś nieprzewidziana okoliczność, prosty przypadek mógł to sprawić — ciągnąłem dalej — lub, jak ona to określa charakterystycznie, głupota, albo słabość jakiegoś nieszczęśliwego towarzysza-rewolucjonisty.
— Głupota albo słabość — powtórzył z goryczą.
— Panna Haldin jest bardzo szlachetną istotą — zauważyłem po niejakim czasie.
Ten, którego Wiktor Haldin uwielbiał, wbił oczy w ziemię, ja zaś, nie żegnając się i nie zwróciwszy, jak mi się zdawało, jego uwagi, odszedłem.
Nie żywiłem do niego urazy za nadąsaną szorstkość, z jaką mnie potraktował. Z rozmowy odniosłem wrażenie zupełnej beznadziejności. Nim wyszedłem poza szeregi krzeseł i stolików, dogonił mnie.
— Hm!... tak... — usłyszałem znów tuż przy sobie. — A pan co myśli?
Nie odwróciłem się nawet.
— Myślę, że nad waszym narodem ciąży przekleństwo.