Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W takim razie, nie sądzę, żebym ją był wprędce odwiedził. Pragnąłem gorąco powstrzymać ją od zetknięcia z tymi ludźmi, to jest panią de S. i jej satelitą, ale nie łudziłem się co do mego wpływu. Byłem Zachodniowcem i pojmowałem jasno, że panna Haldin nie zechce, nie będzie mogła słuchać mojej mądrości, a co się tyczy przyjemności słuchania jej głosu, to pomyślałem, że będzie lepiej zachować w tym względzie umiarkowanie. Nie, nie byłbym poszedł na Boulevard des Philosophes, ale gdy w środku głównej alei ujrzałem pannę Haldin, idącą ku mnie, byłem zbyt ciekawy, a może zbyt szczery, żeby uciec.
Powietrze tchnęło wiosenną rzeźwością. Błękitne niebo było chłodne, ale młode listki, niby miękka mgła, otulały banalne szeregi drzew, a jasne słońce rozpalało złote punkciki w szarych oczach panny Haldin, zwróconych ku mnie z przyjaznem powitaniem.
Zapytałem o zdrowie matki.
Wzruszyła lekko ramionami i westchnęła smutnie.
— Ale, widzi pan, wyszłam trochę na przechadzkę... dla ruchu, jak wy, Anglicy, określacie.
Uśmiechnąłem się z uznaniem, ona zaś dodała niespodziewanie:
— Co za wspaniały dzień.
Jej głos, nieco ostry ale czarujący swą męską i jakby ptaszęcą właściwością, dźwięczał głębokiem przekonaniem. Ucieszyłem się. Było to tak, jak gdyby odzyskała świadomość swej młodości, bo mało było tej wiosennej urody w prostokątnej, ogrodzonej przestrzeni trawy i drzew, oprawionej w systematyczną ramę dachów tego miasta, nadobnego bez wdzięku i gościnnego bez serdeczności. I w tem powietrzu, w którem się poruszała,