Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 137.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dła w ziemię. W żaden sposób nie mógł jej namacać pociemku. Szukał systematycznie w poruszonej ziemi, w błocie, w wodzie; a noc mijała tymczasem; ta noc bezsenna, na którą liczył, że pod jej osłoną schroni się w lasy, co było jedyną nadzieją ucieczki. Przez chwilę rozpacz kusiła go, by dał za wygraną, ale przypomniawszy sobie spokojną, smutną twarz bohaterskiej dziewczyny, zawstydził się swojej słabości. Wybrała jego, by mu oddać ten dar swobody, a on musi okazać się godnym łaski, jakiej mu udzieliła jej nieugięta dusza kobieca. Był to jakby rodzaj świętego depozytu. Ulec — byłoby rodzajem świętokradztwa wobec zaparcia się i miłości kobiecej.
Są w jego książce całe stronice analizy samego siebie, z których niby biała postać z mrocznego, wzburzonego oceanu wyłania się przeświadczenie o duchowej wyższości kobiety — jego nowa wiara, głoszona potem w kilku innych tomach. Pierwszym hołdem, jaki jej złożył, wielkim aktem nawrócenia, była jego nadzwyczajna egzystencja w bezkresnych tajgach ziemi Ochockiej, z luźnym końcem łańcucha, owiniętym dokoła stanu i przytwierdzonym zapomocą udartej z aresztanckiej koszuli szmaty. Innemi szmatami przymocował go wzdłuż lewej nogi, by stłumić brzęk ogniw i nie dozwolić, by mu przeszkadzały w przedzieraniu się przez gąszcze. Stał się bardzo srogim. Rozwinął się w nim niespodzianie istny genjusz przebiegłości, potrzebnej dzikiej i ściganej istocie. Nauczył się wślizgiwać do wiosek, nie zdradzając niczem swojej obecności, chyba jakimś przypadkowym lekkim brzękiem. Wpadał do leżących nauboczu domów z siekierą, którą porwał z namiotu jakiegoś tracza. W puszczach żywił się dzikiemi jagodami i polował na miód. Odzież spadła z niego stopniowo. Jego naga, śniada postać przesuwała się wśród gą-