Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To dawno. Bardzo już dawno.
— Tak.
— Są narody, które zawarły ugodę z Przeznaczeniem — rzekła panna Haldin, zbliżywszy się. — Nie mamy im czego zazdrościć.
— Pocóż ta pogarda? — spytałem łagodnie. — Być może, iż nasza ugoda nie była bardzo szczytna, ale cena uświęca warunki, jakie ludzie i narody otrzymują od Przeznaczenia.
Pani Haldin odwróciła głowę i patrzyła czas jakiś przez okno tym nowym, zgaszonym wzrokiem zapadłych oczu, który czynił z niej tak zupełnie inną kobietę.
— Jak pan myśli — zagadnęła nagle — czy ten Anglik, ten korespondent, znał mego syna?
Odpowiedziałem na to dziwne pytanie, że było to możliwem oczywiście. Spostrzegła moje zdziwienie.
— Mama myśli — wyjaśniła panna Haldin, stojąc pomiędzy nami z ręką na poręczy mego krzesła, — że mój biedny brat nie próbował może ocalić się...
Spojrzałem na pannę Haldin z pełnem współczucia zdumieniem, ale panna Haldin patrzyła spokojnie na matkę. Ta ostatnia rzekła:
— Nie znamy adresu żadnego z jego przyjaciół. W istocie, nie wiemy nic o jego petersburskich kolegach. Miał mnóstwo przyjaciół, ale nigdy o nich dużo nie mówił. Łatwo jednak można się było domyśleć, że byli jego uczniami i że go uwielbiali. Ale on był tak skromny... Zdawaćby się mogło, że wśród tylu oddanych sobie...
Odwróciła znów głowę i patrzyła na Boulevard des Philosophes, szczególnie posępną i zakurzoną ulicę, na której w tej chwili widać było tylko dwa psy, dziewczynkę w krótkiej sukience, skaczącą na jednej nodze, a w oddali robotnika, prowadzącego bicykl.