Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie powiedziałem ani jednego słowa, które nie było ścisłą prawdą. Ani jednego słowa — usprawiedliwiał się przed sobą Razumow.
Ale wśród takich myśli nie mogło być mowy o pracy z pożytkiem. Też same pojęcia snuły mu się po głowie i wymawiał w duchu jedne i te same słowa po wiele razy. Zamknął książki i wpakował wszystkie papiery do kieszeni, wściekły w duszy na Haldina.
Gdy wychodził z bibljoteki, wysoki, kościsty student w zniszczonym paltocie przyłączył się do niego i szedł obok w zamyśleniu. Razumow odpowiedział na jego wybełkotane pocichu powitanie, nie spojrzawszy na niego.
— Czego on chce ode mnie? — pomyślał z dziwną obawą przed czemś niespodziewanem, z czego się usiłował otrząsnąć, by go się nie uczepiło na dobre i nie wyssało z niego życia do ostatniej kropli. A tamten, patrząc w ziemię, szeptał ostrożnie, że zapewne kolega czytał wiadomość, iż wykonawca wyroku — użył tego określenia — na panu de P— został aresztowany onegdajszej nocy.
— Byłem chory, zamknięty w mieszkaniu — mruknął Razumow przez zęby. Wysoki student, podniósłszy wgórę ramiona, wsadził ręce głęboko w kieszenie. Miał kwadratowy, bezwłosy, łojowaty podbródek, który drżał lekko, gdy mówił, a jego silnie zaczerwieniony od mrozu nos wyglądał pośród zapadniętych policzków jak fałszywy nos z pomalowanej tektury. Cała jego powierzchowność napiętnowana była chłodem i głodem. Szedł uparcie obok Razumowa z oczyma utkwionemi w ziemię.
— To jest wiadomość urzędowa — mówił w ten sam ostrożny sposób. — Może być kłamliwa. Ale że aresztowano kogoś we wtorek w nocy między dwunastą a pierwszą, to pewne.