Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słowej wartości — rzekł Książę uroczyście; — teraz tylko wytrwałym bądź — wytrwałym.
Wysiadłszy na bruk, Razumow ujrzał dłoń bez rękawiczki, wyciągającą się do niego przez spuszczoną szybę karetki. Dłoń ta zatrzymała przez chwilę rękę Razumowa, podczas gdy światło latarni padało na długą twarz Księcia i siwe, staromodne wąsy.
— Sądzę, że jesteś teraz zupełnie uspokojony co do następstw...
— Po tem, co Wasza Ekscelencja raczyła dla mnie uczynić, mogę tylko polegać na mojem sumieniu.
Adieu! — rzekła wąsata głowa ze wzruszeniem.
Razumow skłonił się. Karetka pomknęła z lekkim sykiem po śniegu, — on zaś pozostał sam na brzegu chodnika.
Powiedział sobie, że niema już o czem myśleć, i zaczął iść ku domowi.
Szedł spokojnie. Była to tak zwykła rzecz taki powrót do domu po wieczorze spędzonym z kolegami lub na taniem miejscu w teatrze. I wszystko, na co spojrzał, było mu tak dobrze znane i nic nie zmienione. Oto róg jego ulicy, a gdy go minął, zobaczył mętne światło sklepiku z wiktuałami, którego właścicielką była Niemka. Za szybkami widać było bochenki czerstwego chleba, wianki cebuli i krążki kiełbasy. Właśnie zamykano. Chorowity, kulawy subjekt, tak dobrze znany mu z widzenia, brodził po śniegu, piastując wielką, drewnianą okiennicę. Nic się nie zmieniło. Oto znajoma brama otwiera swe ciemne wnętrze, przebłyskując słabem oświetleniem klatki schodowej.
Poczucie ciągłości życia zależało od drobnych, cielesnych wrażeń. Błahostki codziennego życia były puklerzem dla duszy. I ta myśl wzmocniła wewnętrzny spokój