Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domek na prowincji, kędy mieli prawo zanieść swe troski. Jakieś materjalne schronienie. On nie miał nic. Nie miał nawet moralnego schronienia — schronienia zaufania. Do kogóż pójdzie z tą opowieścią w tym wielkim, wielkim kraju?
Razumow tupnął nogą i pod miękkim dywanem śniegu uczuł twardy grunt Rosji, martwy, zimny, nieporuszony, jak ponura, tragiczna macierz pod całunem — uczuł grunt ojczysty, swój własny, bez domowego ogniska, bez jednego serca!
Podniósł oczy wgórę i zdumiał. Śnieg przestał padać i teraz, jakby cudem, zobaczył nad głową czyste, czarne niebo północnej zimy, wyiskrzone wspaniale gwiazdami. Był to baldachim, godny nieskazitelnej białości śniegów. Razumow doznał niemal fizycznego wrażenia bezkresnej przestrzeni i niezliczonej ilości miljonów gwiazd.
Wyczuł to z wrażliwością Rosjanina, zrodzonego do dziedzictwa przestrzeni i liczb. Pod wspaniałym bezmiarem nieba śnieg pokrywał nieskończone lasy, zamarzłe rzeki, równiny olbrzymiego kraju, zacierając kopce graniczne, nierówności gruntu, niwelując wszystko swą jednostajną białością, czyniąc zeń potworną, pustą kartę, czekającą, by na niej spisano jakąś niepojętą historję. Śnieg pokrywał ten bierny kraj, wraz z jego niezliczonemi gromadami mieszkańców, podobnych do Ziemianicza, i garstką wichrzycieli, podobnych do Haldina — mordujących bezmyślnie.
Był to rodzaj uświęconej martwoty, Razumow uczuł dla niej szacunek. Głos wewnętrzny wołał do niego: „Nie dotykaj jej“. Była to rękojmia trwania bezpieczeństwa, podczas gdy praca dojrzewającego przeznaczenia szła dalej — praca nie rewolucji z jej namiętną lekkomyślnością działania i zmiennym porywem — lecz pokoju. Martwocie tej potrzebna była nie zawierucha sprzecznych pożądań lu-