Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 019.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trwającą wciąż zadymkę. Gdy przed zakrętem zjechały na lewo, lokaj zauważył idącego zwolna brzegiem chodnika wieśniaka, z rękoma w kieszeniach baraniego kożucha i z głową wtuloną w ramiona pod padającym gęsto śniegiem. Gdy sanie zrównały się z wieśniakiem, ten odwrócił się nagle i wyciągnął rękę. Nastąpił straszny wybuch, którego odgłos stłumiła obfitość sypiącego się śniegu; oba konie padły, a stangret, krzyknąwszy przeraźliwie, zleciał z kozła, raniony śmiertelnie. Lokaj (który ocalał) nie miał czasu zauważyć twarzy człowieka w baranim kożuchu. Ten ostatni, rzuciwszy bombę, odszedł, ale prawdopodobnie, widząc ludzi biegnących zewsząd na miejsce wypadku, uznał za bezpieczniejsze powrócić z nimi.
W mgnieniu oka zebrał się podniecony tłum dookoła sanek. Prezes ministrów, wysiadłszy nietknięty w śnieg, stał nad jęczącym stangretem i, zwracając się raz po raz do otaczających, powtarzał swym słabym, bezradnym głosem: „Proszę was, odstąpcie. Na miłość boską, proszę was, dobrzy ludzie, odstąpcie!“
Wtedy jakiś wysoki młodzieniec, który stał spokojnie pod bramą, o dwa domy dalej, wystąpił na ulicę i, zbliżywszy się szybko, rzucił drugą bombę ponad głowami tłumu. Prezes ministrów pochylał się właśnie nad umierającym stangretem, kiedy bomba uderzyła go w ramię, spadła mu pomiędzy nogi, wybuchnęła ze straszliwą siłą, kładąc go trupem na miejscu, dobijając rannego stangreta i wprost miażdżąc na drzazgi puste sanki. Tłum z wrzaskiem przerażenia rozproszył się we wszystkich kierunkach; pozostali jedynie ci, którzy stali najbliżej prezesa ministrów i wraz z nim na miejscu śmierć ponieśli, oraz paru innych, którzy padli, odbiegając kilka kroków.
Pierwszy wybuch zgromadził tłum jak za dotknięciem