Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję panu. O to mi właśnie chodzi. Muszę spełnić swój obowiązek.
Massy zdziwił się bardzo. Niska, zwinna postać skoczyła lekko na pokład i o mało co nie wpadła na niego, gdyż stał poza kołem światła latarni wiszącej u trapu. Gdy postać skierowała się ku mostkowi, mówiąc mu spiesznie „Dobry wieczór“, Massy rzekł cierpko do Sterne’a, który szedł powoli za Van Wykiem:
— Cóż to znów za podlizywanie się Van Wykowi?
— Nic podobnego, panie szefie. Pan Van Wyk nie uważa mnie za równego sobie. Zresztą mam wrażenie że i pana też. Do kapitana Whalleya odnosi się inaczej. Poszedł zaprosić go na obiad.
I mruknął złowrogo pod nosem:
— Mam nadzieję że się kapitan dobrze zabawi.