Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wracał się na koi i mruczał coś godzinami, jakby go paliła gorączka.
Fakty w rodzaju przebycia owej mielizny pod Batu Beru były bardzo niebezpieczne dla jego planów. Nie chciał aby wszystko przepadło z powodu jakiejś nagłej katastrofy. Przypuszczał, że wskutek obecności Massyego na mostku Whalley zrobił wszystko co mógł aby się popisać. Ale z kapitanem było już bardzo źle, coraz gorzej — tak dalece że nawet Massy ośmielił się tym razem robić mu wymówki. Sterne, stojąc u stóp drabiny, słyszał jego płaczliwe i naiwne oskarżenia. Na szczęście ten hycel bardzo jest tępy i nie mógł zrozumieć o co chodzi. Trudno mu to wziąć za złe, tylko człowiek zręczny mógł odgadnąć właściwą przyczynę. Ale najwyższy czas na coś się zdecydować. Stary nie potrafi gry swojej długo prowadzić.
— Mogę jak nic przypłacić życiem to zwlekanie — nie mówiąc już o karierze — mruknął Sterne gniewnie pod nosem, gdy zgarbione plecy pierwszego mechanika znikły za rogiem luki świetlnej. Lecz uważał że wyrwanie się ze swoim odkryciem nie zwiększyłoby możliwości awansu, nawet przekreśliłoby go całkowicie. Bał się nowych niepowodzeń. Miał niejasne poczucie, że nie cieszy się sympatią kolegów w tej części świata; to doprawdy niepojęte, bo nikomu nic złego nie zrobił. Na pewno wchodzi tu w grę zazdrość. Ludzie napadają zawsze na człowieka zdolnego, który nie kryje się z tym że postanowił zajść wysoko. Byłoby istnym szaleństwem, gdyby Sterne spełnił swój obowiązek, licząc na wdzięczność tego bydlęcia Massyego. To człowiek podły. I tchórz! Złośliwa bestia. Bydlę! Bydlę pozbawione ludzkich uczuć, pozbawione nawet zwykłej ciekawości, bo w przeciwnym razie byłby przecież jakoś zareagował na wszystkie te napomknienia swego oficera... Tak wielka obojętność była wprost tajemnicza. Zdaniem Sterne’a nieustanne rozjątrzenie Mas-