Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówi? Z początku tak pan nosa zadzierał, że ledwie śmiałem pokazać się na własnym pokładzie. Teraz znów nie mogę z pana ani słowa wydobyć. Zupełnie jakby pan mnie nie dostrzegał. Co to ma znaczyć? Słowo daję, pan mię przeraża tym udawaniem głuchoniemego. Co panu w głowie świta? Co pan knuje przeciw mnie tak zawzięcie, że nie można z pana ani słowa wycisnąć? Nigdy w życiu nie uwierzę, aby pan nie mógł znaleźć paruset funtów! Z pana winy przeklinam dzień, kiedy się urodziłem...
— Panie Massy — rzekł nagle kapitan Whalley, nie poruszając się wcale.
Mechanik drgnął gwałtownie.
— Wobec tego mogę tylko prosić pana o przebaczenie.
— Ster w prawo — mruknął serang do sternika i parowiec zaczął objeżdżać kolano rzeki.
— Brr! — wstrząsnął się Massy. — Aż mię ciarki przechodzą. Co pana tu sprowadziło? Skąd się pan wziął wtedy wieczorem na pokładzie? Dlaczego pan tak przemawiał do mnie z partesu i kusił mię swymi pieniędzmi? Nie mogłem nigdy zrozumieć pana pobudek. Przypiął się pan do mnie żeby sobie ułatwić życie i utuczyć się moją krwią. Może nie? Twierdzę że pan jest największym skąpcem na świecie, bo gdyby tak nie było...
— Nie. Ja po prostu nie mam pieniędzy — przerwał kamiennym głosem kapitan Whalley.
— Tak trzymać — mruknął serang.
Massy odwrócił się z brodą wspartą o ramię.
— Nie wierzę panu — rzekł apodyktycznie. Kapitan Whalley ani drgnął. — Siedzi pan tu jak obżarty sęp — zupełnie jak sęp.
Ogarnął bezmyślnym spojrzeniem środek rzeki i oba wybrzeża, po czym opuścił zwolna mostek.