Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowieka, który napił się u samego źródła Troski. Spojrzał na zegar. Już czas. Przystanął.
Pani Verlokowa wyszła punktualnie, o naznaczonej godzinie, z zapuszczoną woalką, cała w czerni, jak uosobienie śmierci, uwieńczonej bukietem białych, tanich kwiatów. Minęła grupę mężczyzn śmiejących się, których śmiech mogła zgasić jednem słowem. Szła ociężale, lecz wyprostowana, a towarzysz Ossipon patrzył na nią z obawą, zanim sam posunął się do wagonu.
Pociąg już czekał, ale przed rzędem pootwieranych drzwiczek, nie było prawne nikogo. W tej porze roku, i skutkiem obrzydliwej niepogody, mało osób jechało. Pani Verlokowa szła wolno, przed pustymi wagonami, aż towarzysz Ossipon trącił ją z tyłu w łokieć.
— Siadaj tu...
Wsiadła, a on stał na peronie, rozglądając się. Wychyliła się z wagonu i spytała szeptem:
— Co to znaczy, Tomie? Czy jest niebezpieczeństwo?
— Zaczekaj chwilę. Idzie konduktor.
— Widziała, że podszedł do człowieka w mundurze. Rozmawiali przez chwilę. Słyszała, że konduktor odpowiedział:
— Bardzo dobrze, proszę pana.
I dotknął czapki. Ossipon wrócił i rzekł:
— Powiedziałem mu, żeby nie wpuszczał nikogo do naszego przedziału.
Pochyliła się ku niemu.
— Pamiętasz o wszystkiem... Wywieziesz mnie ztąd, Tomie? — zapytała z nagłym wybuchem niepo-