Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zamykanie na klucz drzwi do pokoju. Towarzysz Ossipon przekręcił klucz w zamku; ale nie uczynił tego przez poszanowanie wiecznego spoczynku pana Verloka, lecz dla tej prostej przyczyny, że nie był pewny czy się kto więcej nie ukrywa w tym domu. Niewierzył tej kobiecie, a raczej nie był już zdolny osądzić, co jest prawdą, co jest możliwem, a nawet prawdopodobnem na tym zdumiewającym świecie. Przerażenie rozwiało w nim wszelką wiarę i niewiarę odnośnie do tej nadzwyczajnej sprawy, która zaczynała się od inspektorów policyi i ambasady, a może skończyć się niewiadomo gdzie, nawet na rusztowaniu... Przerażała go myśl, że nie zdoła udowodnić, co robił od siódmej wieczorem, bo czaił się przez cały ten czas w okolicach Brett-street. Przerażała go ta dzika kobieta, która sprowadziła go tutaj i może obciąży go winą wspólnictwa, jeżeli nie będzie ostrożny. Przerażała go szybkość, z jaką został wplątany w to niebezpieczne koło, wciągnięty w sam jego środek. Dwadzieścia minut upłynęło od czasu, gdy ją spotkał, nie więcej.
W ciemności odezwał się głos pani Verlokowej przyciszony, błagalny, żałosny:
— Nie daj mnie powiesić, Tomie! Wywieź mnie z kraju... Będę dla ciebie pracowała... Będę twoją niewolnicą. Kocham cię! Ciebie tylko jednego mam na całym świecie... Któż oprócz ciebie zechciałby się mną zaopiekować?
Umilkła na chwilę, a potem w głębiach osamotnienia, jaką sprawił ten nikły strumyczek krwi, spływający z rękojeści noża, zrodziła się myśl straszna dla niej, niegdyś uczciwej dziewczyny w domu