Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowy zatrzask, od którego klucz już na zawsze bezużyteczny spoczywał w kieszeni pana Verloka, trzymał dobrze. Kiedy sumienny policyant brał za klamkę, Ossipon uczuł na swem uchu zimne wargi kobiety:
— Jeżeli tu wejdzie — zabij mnie — zabij mnie Tomie!
Ale policyant odszedł, błysnąwszy w przejściu latarką w okno sklepu. Przez chwilę jeszcze kobieta i mężczyzna stali, nieruchomo dysząc, oparci o siebie, a potem jej palce rozplotły się, ręce powoli opadły. Ossipon oparł się o kontuar. Barczysty anarchista bardzo potrzebował podpory. Nie mógł nawet przemówić... Zdołał zaledwie wyjąkać żałośliwie słowa, świadczące o tem, że zrozumiał położenie.
— Parę minut jeszcze, a byłbym przez ciebie wpadł prosto na tego człowieka z przeklętą latarką...
Wdowa po panu Verloku, stojąc nieruchoma na środku sklepu, nastawała uporczywie.
— Idź tam i zagaś światło Tomie! Bo ja oszaleję...
Zobaczyła, że uczynił niewyraźny ruch odmowny. Nic na świecie nie zmusiłoby Ossipona do przekroczenia progu tego pokoju. Nie był zabobonny, ale... Zawiele tam było krwi na podłodze; ta okropna kałuża naokoło kapelusza... Uważał, że i bez tego jest już zanadto blisko trupa, dla własnego spokoju dla bezpieczeństwa swej głowy może!
— Więc do gazometru! Tu... Patrz! W tym kącie...