Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ża, odskoczył od oszklonych drzwi i zaczął gwałtownie krztusić się jak do wymiotów.
Odgłos zatrzaśniętych drzwi od ulicy dopełnił miary jego przerażenia. Ten dom z nieruchomym gospodarzem mógł jednak być pułapką — okropną jakąś pułapką. Towarzysz Ossipon nie wiedział co się z nim dzieje... Uderzył biodrem o róg kontuaru odbił się od niego i zachwiał z okrzykiem z bólu, a wtedy, przy niepokojącym brzęczeniu dzwonka, poczuł, ze go ktoś chwyta za ręce konwulsyjnym ruchem i że zimne usta przysunięte do samego ucha szepcą:
— Policyant! Zobaczył mnie!
Przestał się szamotać; nie puściłaby go nigdy. Ręce jej, splecione kurczowo, wpiły się w potężny kark Ossipona. Słysząc zbliżające się kroki, stali, dysząc, oparci o siebie, pogrążeni w śmiertelnej trwodze. Chwila ta wydawała się im bez końca.
Policyant istotnie dojrzał był panią Verlokową, ale że szedł przez oświetlony kraniec ulicy Brett, mignęła mu się tylko jak cień, wśród mroku. A nawet nie był pewny czy widział rzeczywiście cień. Nie miał powodu spieszyć się. Doszedłszy do sklepu pomyślał, że zamknięto go bardzo wcześnie. Ale i w tem niebyło nic nadzwyczajnego. Posterunkowi policyanci mieli co do tego sklepu specyalne polecenia: nie wdawać się bez koniecznej potrzeby do tego co się tam robi, ale donosić o wszystkiem, co się zauważy. Nie było właściwie nic do doniesienia; ale z poczucia obowiązku i dla spokojności sumienia, zauważywszy ten cień, policyant przeszed na drugą stronę ulicy i sprobował drzwi. Spręży-