Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówił. Siedm lat — siedm lat byłam dla niego dobrą żoną — dla tego człowieka spokojnego, dobrego, hojnego. A on mnie kochał. Ach! tak. Kochał mnie tak, że aż czasami byłabym wolała... Siedm lat. A czy ty wiesz kto on był, ten wasz dobry przyjaciel? Wiesz kto on był? Dyabeł wcielony!
Niesłychana gwałtowność, z jaką to wymówiła, oszołomiła zupełnie towarzysza Ossipona. Winnie obróciła się, trzymając go za ręce i patrzała mu prosto w twarz, wśród gęstniejącej mgły na ciemnym i pustym placu Brett.
— Nie! tego nie wiedziałem — odrzekł głupowato i niepewnie.
Nie mógł zgadnąć, o jakich to niegodziwościach męża mówi Winifreda. I nagle, pod wpływem natchnienia, zawołał ze współczuciem:
— Nieszczęśliwa kobieta!
Odczuwał, że jest w tem coś niezwykłego, ale nie tracił z oczu ważności stawki. Powtórzył jeszcze raz:
— Nieszczęśliwa, dzielna kobieta! Ale on już nie żyje — dodał.
Pani Verlokowa pochwyciła go za ramię:
— Domyśliłeś się, że nie żyje! — szepnęła jak nieprzytomna. — Ty! Ty sam domyśliłeś się co należało uczynić!
Tryumf, ulga, wdzięczność — dźwięczały w jej zagadkowych słowach. Ossipon gubił się w domysłach, co ją doprowadziło do takiego stanu podniecenia. I zaczął podejrzewać, czy wypadek w Greenvich nie miał utajonych powodów w małżeńskiem pożyciu Verloków. Posunął się nawet do przypu-