Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Właściciel owocarni na rogu pochował już swe jaskrawe pomarańcze i cytryny i na całym placu Brett, panowały ciemności, rozpraszane tylko miejscami zamgloną aureolą latarni.
— Cobyś pan pomyślał, gdybym powiedziała, że szłam do pana? — Zagadnęła pani Verlokowa, ujmując silniej jego ramię.
— Powiedziałbym, że pani nie znajdziesz nikogo, bardziej gotowego do pomocy w każdej twojej trosce — odparł bez wahania.
— A czy pan wiesz, jaką mam troskę? — szepnęła z dziwnym naciskiem.
— W dziesięć minut po przeczytaniu gazety spotkałem się z człowiekiem, którego pani widziałaś pewnie parę razy w sklepie, a rozmowa z nim objaśniła mi wszystko. I zaraz wyszedłem myśląc... Bo ja panią pokochałem od pierwszego wejrzenia! — zawołał, jakby nie mógł już zapanować nad swem uczuciem.
Towarzysz Ossipon trafnie wnioskował, że niema kobiety, któraby nie uwierzyła choć w części takim słowom. Ale nie wiedział, że pani Verlokowa przyjmie je i całą potęgą samozachowawczego instynktu, jak człowiek tonący, który chwyta się ratującego. Dla wdowy po panu Verloku, barczysty anarchista zjawił się jak promienny zwiastun życia.
— Domyślałam się tego — szepnęła Winifreda.
— Wyczytałaś to z moich oczu! — podpowiedział z przekonaniem Ossipon.
— Prawda! — szepnęła.
— Miłość taka, jak moja, nie mogła ujść oczu takiej, jak ty kobiety — upewniał ją, usiłując nie my-