Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszędzie i zawsze... Myślałem o pani ciągle, od pierwszego poznania...
Zdawało się, że go nie słucha.
— Szedłeś pan do sklepu? — spytała nerwowo.
— Tak. Natychmiast po przeczytaniu dziennika...
Rzeczywiście od dwóch godzin czaił się w okolicach Brett-street, nie mogąc się zdobyć na śmiałość. Barczysty anarchista nie należał do odważnych zdobywców. Pamiętał, że pani Verlokowa na jego spojrzenia nie odpowiadała zachęcająco. Prócz tego, posądzał, że nad sklepem czuwa policya, a towarzysz Ossipon nie życzył sobie prezentować policyi swoich sympatyi dla rewolucyonistów. I teraz jeszcze nie wiedział dokładnie co robić. W porównaniu ze zwykłemi jego amatorskiemi spekulacyami, przedsięwzięcie to przedstawiało się poważnie. Nie wiedział co tam jest na dnie i jak daleko trzeba się posunąć, by zdobyć co jest do zdobycia. I dlatego zapytał bardzo wstrzemięźliwie:
— Czy mogę zapytać dokąd pani idzie?
— Nie pytaj pan! — krzyknęła z uniesieniem, wzdrygając się, pani Verlokowa. — Nie pytaj dokąd szłam...
Ossipon osądził, że jest mocno podniecona, ale zupełnie trzeźwa. Stała obok niego milcząca i nagle uczyniła coś zupełnie nieprzewidzianego. Wsunęła rękę pod jego ramię. Towarzysz Ossipon postąpił z całą delikatnością. Zadowolnił się lekkiem przyciśnięciem tej ręki do swych silnych żeber. Doszedłszy do końca Brett-street, uczuł że go kieruje na lewo. Poddał się.