Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie i powstała z krzesła, jak gość, który się żegna. Zwróciła się ku mężowi z wyciągniętą ręką, jakby do milczącego pożegnania. Woalka, zwieszająca się jednym końcem z kapelusza, raziła przy jej wymuszonych ruchach. Ale gdy pani Verlokowa doszła do kominka, nie zastała tam już męża. Nie podnosząc oczu, poszedł położyć się na sofie. Był zmęczony, dotknięty w najsłabszą stronę. Jeżeli żona zechce dalej dąsać się w tem strasznem milczeniu... A była mistrzynią w tej domowej sztuce. Pan Verlok rzucił się ciężko na sofę, nie uważając, swoim zwyczajem, na kapelusz, który przyzwyczajony sam myśleć o swym losie, potoczył się dla bezpieczeństwa pod stół.
Pan Verlok był zmęczony. Reszta jego nerwowej siły wyczerpała się w ciągu tego dnia, pełnego zdumiewających niepowodzeń. Człowiek nie jest z kamienia. Niech dyabli porwą wszystko! Wyciągnął się wygodnie w paltocie. Jedna poła paltota zwieszała się na ziemię. Leżał na wznak. Ale pożądał dokładniejszego wypoczynku, pragnął snu, paru godzin rozkosznego zapomnienia. Przyjdzie i na to czas. A teraz odpoczywał. I myślał:
— Chciałbym, żeby dała temu pokój. To może doprowadzić do rozpaczy...
Pani Verlokowa, zamiast skierować się do drzwi, stała oparta plecami o gzems kominka. Dziki wyraz twarzy nadawała jej spadająca na policzek woalka i nieruchomość czarnych oczu, chłonących światło, bez śladu blasku.
Na sofie pan Verlok wyciągał się rozkosznie i wyrzekł z głębi serca, przytłumionym głosem: