Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie możesz mi odpowiedzieć? Masz doskonały sposób doprowadzenia człowieka do wściekłości. O, znam ja te twoje głuchonieme figle! Widziałem je już nieraz. Ale teraz nie pora na to... Zdejm to zaraz. Człowiek nie wie, czy mówi do żywej kobiety, czy do umarłej? Wyciągnął rękę i zerwał jej woalkę, odsłaniając spokojną, martwą twarz, o którą jego nerwowe rozdrażnienie rozbiło się, jak szklana bańka rzucona na skałę.
— Tak będzie lepiej — wyrzekł, chcąc pokryć swoje uniesienie, i powrócił do kominka.
Nie przyszło mu wcale do głowy, że żona może go opuścić. Zawstydził się trochę, bo ją kochał i był wyrozumiały. Co więcej mógł zrobić? Powiedział już wszystko. Uniósł się znowu...
— Na miłość Boską! Wiedz o tem, żem szukał na prawo i lewo. Narażałem się, szukając takiego, ktoby się podjął tej przeklętej roboty. I mówię ci, że nie znalazłem nikogo, dość szalonego, lub... głodnego. Za cóż mnie bierzesz? Za mordercę? Chłopiec zginął. Czy myślisz, że chciałem go wysadzić w powietrze? Zginął. Skończyły się jego troski. A nasze dopiero się zaczynają, dlatego właśnie, że on zginął. Nie winię cię. Ale zechciejże zrozumieć, że to był poprostu przypadek, taki sam przypadek, jakby go przejechał omnibus przy przechodzeniu na drugą stronę ulicy...
Cierpliwość jego wyczerpała się, bo był człowiekiem — nie potworem, za jakiego uważała go żona. Umilkł i chrapnął, a wąsy jego najeżyły się, odsłaniając białe zęby, co mu nadało wyraz zadu-