Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żenia, plan całego dnia pełnego wstrząśnień i niespodzianek unicestwił zupełnie energię pana Verloka.
Nie podniósł oczu, dopóki nie usłyszał, że żona schodzi ze schodów.
Pani Verlokowa otworzyła okno, i chciała zawołać: „Ratujcie! Morderca!“ albo też rzucić się przez nie. Bo nie wiedziała co robić, ze swoją odzyskaną wolnością. Ulica, ciemna i pusta od końca do końca, zdawała się trzymać stronę tego człowieka, tak pewnego bezkarności. Winnie zalękła się, że nikt nie przyjdzie, choćby zawołała. A instynkt samozachowawczy powstrzymał ją od rzucenia się w tę ciemną, błotnistą przepaść. Zamknęła okno i ubrała się, chcąc wyjść na ulicę inną drogą. Ubrała się zupełnie i nawet zawiązała woalkę na kapeluszu. Gdy zeszła do oświetlonego pokoju za sklepem, pan Verlok zauważył nawet ręczny woreczek, zawieszony na jej lewej ręce... Naturalnie, chce uciec do matki.
Pomyślał, że kobiety są nieznośne. Ale wspaniałomyślnie powstrzymał się od gorzkiego uśmiechu, lub lekceważącego gestu. Spojrzał tylko na drewniany zegar na ścianie i rzekł z wymuszonym spokojem:
— Dwadzieścia pięć minut po ósmej. Winnie. Niema sensu jechać tak późno. Nie zdążyłabyś już dziś powrócić.
Pani Verlokowa zatrzymała się. A on dodał ociężale:
— Matka pójdzie spać, zanim przyjedziesz. Z taką nowiną niema się co spieszyć...
Ale pani Verlokowa nie myślała bynajmniej