Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówił dalej pan Verlok. — Nie śmiałby. A wiesz dlaczego?
— Nie wiem — odpowiedziała żona głosem bezdźwięcznym, nie patrząc na niego. — O czem mówiłeś?
Pana Verloka ogarnęło głębokie zniechęcenie. Przeżył dzień pełen, wrażeń i nerwy jego były do najwyższego stopnia rozstrojone. Po całym miesiącu szalonego niepokoju, zakończonego nieprzewidzianą katastrofą, miotany burzą umysł pana Verloka, łaknął spokoju. Karyera jego, jako tajnego, agenta, skończyła się: ale może przynajmniej zdoła dziś przespać noc spokojnie. Spojrzawszy na żonę, zwątpił o tem. Zdobył się na perswazye.
— Uspokój się, moja dzieweczko — wyrzekł ze współczuciem — co się stało, już się nie odstanie...
Pani Verlokowa wzdrygnęła się, choć blada jej twarz pozostała nieruchoma. Mąż zaś, patrząc na nią, przemawiał z powagą.
— Połóż się. Potrzebujesz się dobrze wypłakać...
Gdyby Stevie umarł był w swem łóżku, pod okiem i w objęciach zrozpaczonej siostry, ból jej znalazłby zapewne ulgę w gorzkich i czystych łzach. Ale opłakane okoliczności śmierci chłopca, które w oczach pana Verloka przedstawiały szczegół mniejszej wagi, jako cząstka wielkiej katastrofy, zatamowały źródło łez pani Verlokowej. Serce zmrożone jak bryła lodu, przejmowało ją wewnętrznym dreszczem i nadawało twarzy martwą nieruchomość. Charakter jej, mimo filozoficznej obojętności, był w gruncie gwałtowny i skłonny do macierzyńskich