Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Verlok zeszedł po dwóch schodkach do kuchni, wziął kubek z szafy i poszedł do wodociągu.
— Stary baron nie popełniłby takiego złośliwego szaleństwa, żeby mnie sprowadzić do siebie u jedenastej rano... Jest tu paru takich, którzy, zobaczywszy mnie wychodzącego stamtąd, nie zawahaliby się rozstrzaskać mi głowy. I wystawiać na takie głupie niebezpieczeństwo człowieka takiego, jak ja!
Pan Verlok odkręcił kurek i wlał w siebie trzy kubki wody dla ugaszenia dziwnego ognia, który go trawił. Ten człowiek, niezdolny do pospolitej pracy, jakiej społeczeństwo potrzebuje od swoich skromniejszych członków, spełniał swoje tajemne obowiązki z niezmordowaną gorliwością. Był w nim pewien podkład uczciwości. Uczciwym był względem tych, którym służył i względem tych, dla których miał uczucie. Postawił kubek.
— Gdyby nie szło o ciebie, porwałbym tego bydlaka za gardło i wsadził mu głowę w kominek... Dałbym radę tej wygolonej, różowej gębie...
Wywnętrzając się poraz pierwszy przed żoną, wstrząsany tylu różnemi wyruszeniami, zapomniał o Steviem i jego losie. Zapomniał w tej chwili o jego mglistem istnieniu. I dlatego, gdy spojrzał na żonę, zadziwił go wyraz jej oczu. Zdawało się, że patrzy ona uporczywie, na coś za plecami pana Verloka. Zrobiło to na nim tak silne wrażenie, że obejrzał się za siebie. Ale nie było tam nic, oprócz bielonej ściany.
— A nie spieszyłby się z wołaniem policyi —