Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miaru dręczyć żony wymówkami. Uznał to wszystko za zrządzenie losu. Teraz już niema rady. Zaczął mówić:
— Nie miałem wcale zamiaru zgubić chłopca...
Pani Verlokowa zadrżała na głos męża. Nie odsłoniła twarzy. Zaufany agent nieboszczyka barona Stott-Wertenheima wpatrywał się w nią długo, ociężałem, uporczywem wejrzeniem. Czuł potrzebę rozmówienia się z żoną.
— To ten przeklęty Heat? prawda? Przeraził cię. Trzeba być zwierzęciem, żeby rzucić kobiecie w oczy taką nowinę... Byłem zupełnie chory na samą myśl, jak ci to powiedzieć... Ale przecież ty sama dobrze rozumiesz, że nie chciałem nic złego zrobić chłopcu...
Nowy dreszcz wstrąsnął Winifredą, raniąc boleśnie jego uczucia. Ale że ciągle zasłaniała twarz, pan Verlok uznał, że lepiej ją pozostawić samą. Wyszedł więc do pokoju za sklepem, gdzie gazowy płomień syczał i mruczał. Troskliwość pani Verlokowej zostawiła na stole zimną wołowinę z kuchennym nożem i widelcem i pół bochenka chleba na wieczerzę dla pana Verloka. Dopiero teraz to zobaczył, ukroiwszy kawał mięsa i chleba zaczął jeść.
Apetyt jego nie pochodził z gruboskórności. Ale pan Verlok tego dnia nie jadł wcale śniadania. Wyszedł z domu naczczo. Nie będąc energicznym człowiekiem, był tego rana w stanie nerwowego rozdrażnienia; czuł, że go coś dławi w gardle. Nie mógłby nic przełknąć. W domu Michelisa, jak w celi więźnia, nie było nic do jedzenia. Apostoł na ur-