Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie spodziewałam się już pana dzisiaj. Annie mówiła mówiła mi, że nie przyjdziesz...
— Tak. I ja sam nie wiedziałem, że tak prędko skończę robotę...
Dyrektor zniżył głos:
— Miło mi oznajmić pani, że Michelis nie jest wcale wplątany w tę sprawę...
Opiekunka byłego więźnia przyjęła to objaśnienie z oburzeniem.
— Dlaczego? Czyżby pańscy ludzie byli tak głupi, że mogli go posądzić...
— Nie głupi — zaprzeczył z uszanowaniem dyrektor. — Tylko sprytni, wystarczająco sprytni na to...
Umilkli wszyscy. Człowiek, siedzący u stóp kanapy, przestał mówić do swej sąsiadki i patrzył przed siebie, uśmiechając się blado.
— Nie wiem, czy panowie spotkali się już kiedy? — zapytała pani domu.
Pan Włodzimierz i dyrektor, przedstawieni sobie, powitali się z wymierzoną, ścisłą grzecznością.
— Pan mnie straszył — odezwała się nagle dama, siedząca obok pana Włodzimierza, wskazując na niego głową.
Dyrektor znał tę damę.
— Nie wygląda pani na przerażoną — wyrzekł, przyjrzawszy się jej bacznie zmęczonemi, spokojnemi oczyma.
I pomyślał sobie, że w tym domu, prędzej czy później, można się spotkać z każdym. Różowa twarz pana Włodzimierza rozpływała się w uśmiechach, lecz oczy patrzyły poważnie.