Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

da twarz, w której tylko oczy czerniły się, paliła ją jak ogień.
Głosy za drzwiami zniżyły się. Dolatywały do niej tylko oderwane wyrazy, wymawiane przez męża, lub łagodnym tonem przez inspektora. Słyszała tego ostatniego, jak mówił:
— Przypuszczamy, że potknął się o korzeń drzewa?
Odpowiedział mu na to przyciszony szept, który trwał długo, a potem inspektor odrzekł, odpowiadając widocznie na zapytanie:
— Naturalnie. Rozerwany na strzępy: ciało, żwir, ubranie, kości, odłamki drzewa wszystko zmieszane razem. Mówię panu, że musieli przynieść łopatę, żeby go zebrać z ziemi...
Pani Verlokowa porwała się z klęczek, i zatknąwszy uszy, zaczęła kołysać się w tył i naprzód, między kontuarem i półkami. Jej obłąkane wejrzenie padło na czerwony świstek, pozostawiony przez inspektora; pochwyciła go, padła na krzesło, rozdarła papier, usiłując go rozłożyć i upuściła na ziemię. Za drzwiami naczelny inspektor mówił do pana Verloka, tajnego agenta ambasady:
— Więc bronić się pan będziesz szczerem wyznaniem wszystkiego?
— Tak. Opowiem wszystko, od początku do końca.
— Nie uwierzą ci tak łatwo, jak sobie wyobrażasz...
Inspektor zamyślił się. Obrót, jaki brała ta sprawa, groził odkryciem wielu rzeczy, całych obsza-