Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wa zerwała się z krzesła i poskoczyła, jakby chciała drzwi otworzyć, lecz zamiast tego, padła na kolana i przyłożyła ucho do dziurki od klucza. Obaj rozmawiający musieli zatrzymać się tuż, bo słyszała dokładnie głos inspektora, choć nie mogła go widzieć, jak stał, opierając palce na piersi jej męża.
— To ty byłeś ten drugi... Widziano dwóch ludzi, wchodzących do parku...
Głos pana Verloka odrzekł:
— Tak. Zabierz mnie pan teraz. Kto panu przeszkadza? Masz pan prawo.
— O! nie! Wiem komu się oddałeś. On załatwi sam całą sprawę. Ale nie pomyl się. Ja to ciebie wytropiłem...
Potem usłyszała tylko szept. Inspektor zapewne pokazywał kawałek paltota Steviego, bo słychać było wyraźniej głos pana Verloka, jak mówił:
— Nie wiedziałem wcale, że wpadła na taki pomysł...
I znowu nie było słychać nic, oprócz szeptów, których tajemniczość mniej była przerażająca, niż okropne znaczenie oderwanych słów. Potem inspektor podniósł głos.
— Byłeś chyba szalony...
A głos pana Verloka odrzekł z ponurą wściekłością:
— Może byłem szalony przez miesiąc lub dwa, ale teraz jestem już przytomny. Wszystko skończone. Pozbędę się ciężaru; mniejsza o następstwa!
Znowu milczenie, a potem szept inspektora:
— Co z tego może być?