nieurzędowe postępowanie swego zwierzchnika. Ale odrazu postradał ochotę do czekania na powrót pana Verloka. Po co wyszli, nie wiedział, ale wyobrażał sobie, że razem powrócą.
— Widzę, że nie będę miał czasu czekać na pani męża — odezwał się.
Pani Verlokowa przyjęła jego słowa obojętnie. Jej obojętność zrobiła wrażenie na inspektorze. W tej zwłaszcza chwili podniecała jego ciekawość.
— Myślę — przemówił stanowczo — że pani mogłaby mnie objaśnić, gdyby zechciała.
Zwracając swe piękne, obojętne oczy, prosto na pytającego, szepnęła:
— O czem? Co się stało?
— O tej sprawie, o której przyszedłem pomówić z mężem.
Tego dnia pani Verlokowa przejrzała, jak zwykle, poranny dziennik. Ale nie wychodziła nigdzie. Chłopcy z gazetami nie docierali nigdy na Brett-Street. Mąż zaś nie przyniósł jej wieczornego dziennika. Nie wiedziała zatem nic o żadnym wypadku. I powiedziała to, z lekkim odcieniem zadziwienia w spokojnym głosie.
Naczelny inspektor nie uwierzył w jej nieświadomość. Krótko, szorstko, opowiedział jej co się stało. Odwróciła oczy i rzekła powoli.
— Uważam, że to bardzo głupie. Nie jesteśmy tu przecież prześladowanymi niewolnikami.
I umilkła. Inspektor czekał. Nie powiedziała nic więcej.
— A mąż nic pani nie mówił, przyszedłszy do domu?
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 055.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.