Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mówiąc nic, Winifreda poszła do sklepu i, zamknąwszy za sobą drzwi, weszła za kontuar. Nie spojrzała na klijenta, dopóki nie usadowiła się wygodnie. Zauważyła, że przybysz jest wysoki i szczupły i że ma wąsy do góry podkręcone. Ściągła, chuda twarz, wysuwała się z podniesionego kołnierza. Był trochę zabłocony, trochę przemokły. Cerę miał ciemną, kości policzkowe rysowały się wyraźnie pod zapadłemi skroniami. Cudzoziemiec wyraźnie. I nie żaden znajomy klijent.
Pani Verlokowa przyjrzała mu się pogodnie.
— Pan przyjeżdża ze stałego lądu? — zapytała po chwili.
Przybysz, nie patrząc wprost na panią Verlokową, odpowiedział jej tylko lekkim, zagadkowym uśmiechem. Winifreda popatrzyła na niego wzrokiem pewnym, obojętnym.
— Pan rozumie po angielsku?
— O! tak. Rozumiem.
Wymowa nie miała nic cudzoziemskiego, chyba to jedno, że mówił wolno, jakby z trudnością. Pani Verlokowa powiedziała, wpatrując się we drzwi do pokoju:
— Czy pan ma zamiar pozostać w Anglii na stałe?
Nieznajomy uśmiechnął się, nic nie mówiąc. Usta jego miały wyraz łagodny, oczy spojrzenie głębokie. Skinął smutno głową.
— Mój mąż zaopiekuje się panem. Tymczasem, na kilka dni, najlepiej niech pan zamieszka u pana Giugliani, Hotel Kontynentalny. Prywatne pokoje. Spokojne. Mąż pana tam zaprowadzi.